Blog Macieja Samcika, długoletniego dziennikarza ekonomicznego Gazety Wyborczej . O finansach małych i dużych. Mnóstwo ciekawostek na temat pieniędzy. Wiadomości ważne dla domowego budżetu. Porady finansowe i recenzje reklam instytucji finansowych.
Wpisy
Deutsche Bank rozpoczął proces sprzedaży swojej polskiej odnogi – podała agencja Reuters, powołując się na nieoficjalne informacje. Co by to oznaczało dla klientów? Ile mógłby kosztować taki bank - mieszczący się w rankingach tuż poza pierwszą dziesiątką największych na rynku? Kto mógłby go kupić? A przede wszystkim - czy taki plan w ogóle ma sens? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że... ktoś tu czegoś nie przemyślał. Cała analiza sytuacji wokół "polskiego" Deutsche Banku jest na www.subiektywnieofinansach.pl. Link do tekstu jest tutaj
Jeśli wciąż czujecie pustkę po zakupie prezentów na Dzień Dziecka, to porzućcie zgryzoty. Spieszę z poradnikiem prezentowym last minute! Zwykły prezent szybko traci wartość – wychodzi z mody, niszczeje, a w przypadku elektroniki wpływają na to oczywiście pojawiające się na rynku nowe modele sprzętu. Moim marzeniem jest prezent, który za kilka lat będzie miał znacznie większą wartość, niż dziś. Rzeczy, które spełniają te warunki, jest niewiele. Z otrzymania większości z nich dziecko się może nawet nie ucieszyć. Ale zawsze można je dorzucić do prezentu „właściwego”. Jakie miałbym propozycje? Piszę o nich w tekście na www.subiektywnieofinansach.pl. Zapraszam!
W dwóch działających w Polsce bankach zaczęła się właśnie nowa era: Alior Bank oraz InBank uruchomiły możliwość weryfikacji tożsamości klienta za pomocą wideoczatu. Oznacza to, że zamiast prosić klienta o skan lub kserokopię dowodu osobistego – potrzebne do różnych czynności bankowych – bank prosi go jedynie o okazanie dokumentu w kamerce internetowej i w ten sposób weryfikuje czy Jan Kowalski rzeczywiście istnieje i nikt się pod niego nie podszywa.
Czytaj też: Pytanie o skanowanie, czyli gdy bank chciał podwoić krycie, ale nie nadąża za zmieniającym się światem
W przypadku Aliora wideoweryfikacja będzie służyła otwieraniu rachunku bankowego – klient będzie mógł wybrać czy chce otworzyć ROR: a) osobiście stawiając się w placówce, b) podpisując dokumenty poprzez kuriera, c) wysyłąjąc przelew weryfikacyjny z innego banku lub też d) przez wideoczat. Do wyboru, do koloru. W InBanku wideoweryfikacja ma poważniejszy cel – jest elementem procedury udzielania kredytów online.
Jak to wygląda w praktyce? Przeczytaj mój test
Czasem uzasadnienie podwyżek prowizji mocno rozjeżdża się z rzeczywistością. Jakiś czas temu opisywałem przypadek banku, który poinformował klientów, że podwyższa im prowizje z powodu wzrostu inflacji, podczas gdy inflacja akurat... spadała. Dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf, żeby mu podwyższyć prowizje :-)). Dziś opiszę również wesoły przypadek. Kilka dni temu informacje o zmianach - różnych, nie tylko dotyczących prowizji - rozesłał posiadaczom kart kredytowych Citibank.
Czytaj też: Gdy bank głupio tłumaczy się z podwyżek prowizji. Beczka śmiechu?
Czytaj też: Awantura o podwyżki prowizji w PKO BP. Sprawa polityczna?
Pośród zmian dotyczących doprecyzowania definicji oraz wprowadzania nowych w wyniku uruchomienia przez bank nowych usług (np. łatwiejsze rozkładania na raty transakcji kartowych przez SMS-a), znalazło się też trochę wieści dotyczących prowizji. Oczywiście prowizje będą wyższe, a nie niższe. I oczywiście jest do nich mocne uzasadnienie. Nie do zbicia. Padłem ;-)
Szczegóły czytaj pod tym linkiem
Jak się uchronić przed ryzykiem straty części pieniędzy, gdy chcemy je korzystnie ulokować np. w funduszu inwestycyjnym? Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest prosta - poprzez rozproszenie ryzyka między kilka funduszy tego samego typu (uśrednianie zysków i strat) oraz przez monitoring wyników inwestycji. Jeśli któryś z funduszy przez dłuższy okres spisuje się słabo – należałoby wymienić go na inny, nie zaś trzymać się go uparcie niczym pijany płotu. W mojej dotychczasowej praktyce stosowałem roczne okresy „referencyjne”, a więc raz w roku sprawdzałem wyniki funduszy i te, które były dużo słabsze od pozostałych trafiały na „listę obserwacyjną”. Po drugim słabym roku z rzędu poważnie rozważałem ich usunięcie z portfela.
Jak się okazuje – niesłusznie. Albo przynajmniej nie wiadomo czy słusznie. Do takiego wniosku doszedłem, gdy uciąłem sobie niezwykle interesującą pogawędkę z Piotrem Żółkiewiczem, szefem funduszu inwestycyjnego dla grubych ryb o nazwie „Zolkiewicz & Partners, Fundusz Inwestycji w Wartość”. Fundusz Żółkiewicza bazuje na filozofii inwestycyjnej Warrena Buffetta, czyli najbardziej znanego i największego na świecie inwestora długoterminowego.
Są trzy argumenty, które określają jak bardzo trzeba być cierpliwym, by zmaksymalizować zyski z lokowania swoich oszczędności. Jakie to argumenty? Przeczytaj o nich na www.subiektywnieofinansach.pl. Link do tekstu jest tutaj
W zeszłym roku do banków popłynęło 60 mld zł naszych pieniędzy. Banki nie miały co z tymi pieniędzmi robić. Wzrost kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych wyniósł łącznie jakieś 20 mld zł, wzrost kredytów dla firm – jakieś 15 mld zł. Tak wynika z raportu KNF o sytuacji banków w 2016 r. Banki może by i pożyczyłyby więcej, ale po pierwsze popyt na kredyt jest taki sobie, a po drugie... już nam napożyczały. I to jak? ;-).
Spośród 2 mln kredytów hipotecznych 10% stanowią te, w których wartość długu przekracza wartość nieruchomości. Mamy też 400.000 kredytów z LTV powyżej 80%. To oznacza, że więcej, niż co czwarty kredyt hipoteczny w Polsce jest udzielony klientowi, który zadłużył się „pod korek”. Można się zastanawiać czy wkład własny na poziomie przynajmniej 20% to nie za mało dla bezpieczeństwa klienta, ale… w co czwartym kredycie tych 20% nie ma. A więc gdyby w życiu klienta pojawiły się turbulencje, i on i bank mieliby problem.
Przy badaniu zdolności kredytowej dla nowych kredytobiorców też jest ciekawie. Połowa banków, badając naszą zdolność do spłaty kredytu w przypadku wzrostu oprocentowania, przyjmuje mniej, niż połowę średniej wartości WIBOR-u za ostatnie 10 lat.
Więcej wniosków z raportu KNF znajdziecie pod tym linkiem
Inea - poznański operator kablówki - jesienią zeszłego roku została schwytana na gorącym uczynku przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Urzędnicy ustalili, że w 2014 i 2015 r. operator dwukrotnie podwyższył klientom abonament za internet i telewizję. Podwyżki nie były duże, wynosiły od złotówki do 7,5 zł miesięcznie. Jednocześnie firma zmieniała ofertę dostępnych kanałów i tym uzasadniała wzrost opłat.
Rzecz jasna takich rzeczy robić nie wolno – w trakcie umowy cenę usługi można zmieniać tylko za zgodą obu stron kontraktu. UOKiK operatora przyskrzynił i zobowiązał, by ten zwrócił klientom nadpłaty. Do każdego obecnego i byłego klienta Inei trafiły listy z informacją, że w ciągu miesiąca (obecni klienci) lub trzech miesięcy (byli klienci) mogą przysłać wypełniony formularz roszczenia i odzyskać kasę. Formularze do wyboru były dwa. Pani Dorota, jedna z poszkodowanych klientek Inei, wypełniła nie ten, który trzeba. A to, co się stało później, po prostu nie mieści mi się w głowie.
Czytajcie szczegóły na www.subiektywnieofinansach.pl, link do tekstu jest tutaj
Kilka dni temu prysł mit nadchodzącego darmowego roamingu. Czekamy nań od lat – Komisja Europejska uznała przecież za swój cel zrównać ceny połączeń na terenie Unii i konsekwentnie do tego zmierza. Już wydawało się, że to może być pierwsze lato beztroskiego używania telefonów na wakacjach we Włoszech, Hiszpanii lub Grecji. Ale nie – gdy polskie telekomy opublikowały nowe taryfy roamingowe na obszar Unii Europejskiej, okazało się, że Bruksela niewiele wskórała.
Owszem, Orange zniósł opłaty za roaming przy połączeniach głosowych i SMS-ach, zaś T-Mobile i Play wprowadziły większe lub mniejsze kontyngenty darmowych rozmów (Play tylko w części taryf), ale jeśli chodzi o transfer danych to nadal jest nieciekawie. W części taryf operatorzy umieścili niewielką „paczkę” darmowego transferu (najczęściej jest to 1 GB do wykorzystania za granicą przez rok), ale generalnie nie ma mowy, by na wakacjach używać internetu mobilnego tak komfortowo, jak w domu. Po wykorzystaniu kontyngentu darmowego transferu (o ile w ogóle jakiś jest) za każdy 1 GB danych płacić będziemy od 80 zł do niemal 200 zł, w zależności od operatora i taryfy.
Czytaj też: Roaming na terenie Unii miał być tego lata za darmo. Ale będzie taki tylko dla wybranych. I to bez transferu danych
Czytaj też: Smartfonowa załamka. Miesiąc za granicą i rachunek za telefon… 56.000 zł. Jak to możliwe? Co z blokadą?
Ale czy nacisk regulatora coś tu może zmienić? Fakt: Plusowi i częściowo sieci Play należy się bura za brak kontyngentów darmowych minut w roamingu (w Orange i T-Mobile są one wystarczające), ale jeśli chodzi o transfer danych to na wakacjach nie poszalejemy w żadnej sieci. Czy jest szansa na tańszy transfer? Zerknąłem na niedawne – pochodzące z lutego – wyniki negocjacji unijnych urzędników z europejskimi telekomami i... już wiem co się może stać, gdy UKE dociśnie operatorów w sprawie roamingu. I nie wiem czy Wam się to spodoba. Szczegóły są pod tym linkiem
Banki coraz chętniej wydają pieniądze na różnego rodzaju programy rekomendacyjne. Przyniesiesz klienta - dostaniesz 50 albo 100 zł premii. Ale prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy ludzie sami między sobą się skrzykują do zakupu grupowego jakiegoś produktu finansowego. Jest serwis, który chce być w takich poleceniach i zakupach grupowych pośrednikiem. Nazywa się Ybanking.com i był już kiedyś opisywany na "Subiektywnie o finansach".
Czytaj: Czas "finansowych fejsbuków". Zarejestruj się, namów znajomych i...
Pokrótce przypomnę jak to działa: zakładasz konto w serwisie i korzystasz z ofert instytucji finansowych, z którymi Ybanking.com ma umowy. W zamian otrzymujesz premie finansowe (banki i firmy ubezpieczeniowe płacą je za pozyskanie nowych klientów). I to jest model prosty jak budowa młotka. Ale można też przyciągać do Ybanking.com swoich znajomych i tworzyć z nimi grupy. Wtedy nie tylko dostaje się premie za swoje zakupy, ale i "działkę" od premii przyznanych znajomym będącym w grupie. Zasada jest taka, że połowa premii przyznanych za twoje zakupy idzie na twoje konto, a połowa - do puli grupowej.
Dotej pory program dotyczył kilku lokat, kilku kredytów, jakiegoś ubezpieczenia i kilkunastu funduszy inwestycyjnych. Ale teraz żarty się kończą, bo platforma wchodzi na wyższy poziom - z jej pomocą będzie można nie tylko założyć lokatę, wziąć kredyt i zarabiać na tym, że koledzy z grupy robią to samo, ale również... założyć konto bankowe. Pierwszym bankiem, który będzie współpracował z Ybanking.com w tym zakresie, będzie Raiffeisen, którego sztandarowy ROR to "Wymarzone konto". W wariancie społecznościowym "Wymarzone..." będzie występowało pod brandem YKonto.
Czy warto założyć YKonto i ile będzie można na nim zarobić? O tym piszę na www.subiektywnieofinansach.pl. Tam też znajdziesz wszystkie najnowsze wieści ze styku Twojej kieszeni i nowoczesnych technologii (szukaj w sekcji "Portfel i Technologie").
Link do tekstu o tym ile można zarobić na YKoncie jest pod tym linkiem
Od poniedziałku startują zapisy na obligacje firmy Best, trzeciego największego windykatora na polskim rynku. Można będzie pożyczyć mu pieniądze na mniej więcej 5% w skali roku. Oprocentowanie obligacji będzie zmienne, wynosić ma 3,3% powyżej stawki WIBOR (obecnie 1,73%). To była dobra wiadomość. Ale jest i zła: pieniądze trzeba będzie zablokować aż na pięć lat.
Branża windykacyjna chętnie przychodzi do nas po pieniądze. W zeszłym roku kilkaset milionów złotych pożyczył od nas Kruk, największy w kraju windykator. Kilka tygodni temu mieliśmy też ofertę obligacji drugiej największej na rynku firmy windykacyjnej – GetBack (wszystkie sprzedały się bez najmniejszego problemu przy oprocentowaniu WIBOR plus 4,4%).
Czytaj: GetBack sprzedaje nam obligacje. Płaci 4,4% powyżej WIBOR-u. Warto?
Czytaj też: Duży windykator wyciąga ręce po nasze pieniądze. 6,5% rocznie!
Gdzie tkwi ryzyko dla nabywców obligacji? Cóż, windykacja należności zawsze była zyskownym biznesem, ale dziś na tym rynku panuje ogromna konkurencja – firmy prześcigają się w licytacji na ceny i kupują portfele przeterminowanych długów za coraz większy ułamek ich wartości. A to oznacza, że aby na tym zarobić, muszą coraz skuteczniej windykować. Firmy windykacyjne – wszystkie, bez wyjątku – rozwijają się niejako „na kredyt”. W tej branży trwa coś na kształt wyścigu zbrojeń. Każdy stara się zebrać jak najwięcej pieniędzy, by kupić jak najwięcej długów. Dopiero za jakiś czas okaże się czy uda się na nich zarobić, ale zanim firma „rozliczy się” z kupionych za cudze pieniądze długów, znów pożycza pieniądze na kolejne zakupy. I tak w kółko.
Recenzja sprzedawanych od poniedziałku obligacji Best jest na www.subiektywnieofinansach.pl. Czytaj pod tym linkiem